W maju tego roku postanowiliśmy, że mamy dość siedzenia w domu. Ponura zima się skończyła i czas rozpocząć kolejną wyprawę. Tym razem za cel postawiliśmy sobie objechanie całego Półwyspu Iberyjskiego.

Wyprawę rozpoczęliśmy jak zwykle z naszej wypożyczalni Kampmiro w późny, piątkowy wieczór. Oczywiście w planie było wyjechać w samo południe, ale niestety z nami tak już jest, że nigdy nie dajemy rady wyjechać o czasie. Pakowanie kampera na tak długą i daleką podróż jest pracochłonne i trzeba dobrze się zastanowić, co spakować a co jednak będzie zbędnym bagażem. W podróż oprócz nas (czyli Ania, Michał i Amelka) zabraliśmy jeszcze dwójkę znajomych, więc była nas 5.

Szwajcaria

To właśnie w Szwajcarii mieliśmy nasz pierwszy nocleg na dziko. Zatrzymaliśmy się u podnóża Alp, zjedliśmy obiad (spaghetti w kamperze może być równie wyśmienite jak te w domu!) i poszliśmy na spacer po spokojnym miasteczku Via Scimavera. To, co zaskoczyło nas, to ogromny spokój i cisza. Brak ludzi, brak hałasu. Co jakiś czas jedynie przejechał ktoś autem, poza tym nic więcej. Czuliśmy się trochę, jakbyśmy byli tam sami. Doszliśmy do wniosku, że pandemia i przedsezonowy okres daje się we znaki.

Monako

Jednym z naszych najważniejszych punktów było Monako. Z radością i nutką ekscytacji zbliżaliśmy się do tego pięknego państwa-miasta, które zachęcało nas niesamowitymi zdjęciami. Wyrwaliśmy się z Polski jeszcze w trakcie epidemii, więc baliśmy się też o to, czy będziemy mogli swobodnie przekroczyć granicę szwajcarsko-włoską.

Monako jest też chętnie odwiedzane przez turystów zwiedzających Lazurowe Wybrzeże. Wśród głównych atrakcji tego miasta-państwa najważniejsze są: Pałac Książęcy, stare miasto, katedra św. Mikołaja, Place du Casino wraz z kasynem, opera w Monte Carlo, ogrody tropikalne, ogrody japońskie. W Monako odbywa się też znany coroczny wyścig samochodowy Grand Prix Monako Formuły 1, więc nasi chłopcy dodatkowo bardzo chcieli zobaczyć to wydarzenie.

Pewnie ciekawi jesteście, czy straż graniczna Monako wpuściła nas bez problemu, i to do tego bez testów. Otóż tak, sprawdzili nam jedynie nasze dowody osobiste i można było bez problemu wjechać na terytorium Księcia Alberta. Po wjeździe nawigacja pokierowała nas przez strome uliczki, które mogły doprowadzić do kolizji z innym samochodem. Trzeba zaznaczyć, że w Monako nie ma zwykłych, przeciętnych aut- w Monako jeżdżą drogie, ekskluzywne samochody, więc jeślibyśmy nawet małe lustereczko zahaczyli niechcący, jesteśmy pewni, że sporo by nas to kosztowało. Monako jest piękne, musicie uwierzyć na słowo, albo możecie też sami się przekonać. Oczywiście polecamy tą drugą opcję. Wszystko jest posprzątane, ładne, kolorowe, bogate.
Niestety dość sporym mankamentem było to, że niezupełnie mieliśmy gdzie zaparkować. Zwiedziliśmy prawie całe Monako szukając parkingu. Znaleźliśmy jedynie 2 parkingi, w których nie było dla nas miejsca, przepytaliśmy też mieszkańców o postój… W końcu zrezygnowani pojechaliśmy dalej. Jest to dla nas nauczka i zarazem lekcja, że kamper to jednak nie jest zwyczajny samochód, którym można zaparkować na każdym parkingu. Niemniej jednak zraziło nas to do dalszej wyprawy- przecież to dopiero początek!

Andora

Wszyscy uwielbiamy aktywny wypoczynek, więc Andora była strzałem w dziesiątkę, ponieważ to bardzo górzysty kraj. W zimie infrastruktura sprzyja narciarstwu a latem pieszym wędrówkom. Pireneje są niesamowite i zachwycają na każdym kroku, o czym mogliśmy przekonać się sami. Jeśli ktoś z was chciałby zobaczyć to, co my- polecamy odwiedzić miasteczko Canillo, które jest urokliwe i spokojne. Canillo ma parę punktów widokowych, my zdecydowaliśmy się na Roc del Quer. Na skałę można wjechać samochodem i wejść pieszo. My pierwszego dnia zdecydowaliśmy się na wejście pieszo, a drugiego na wjazd, aby przelecieć się tam dronem i ruszyć dalej.

Nocowaliśmy w bardzo tanim campingu Casal, który był czysty i był również dobry zasięg WI-Fi. W ogóle Andora, to bardzo tani kraj, można tam nakupić dużo alkoholu innych rzeczy, które są o 50% tańsze niż w Polsce.

Hiszpania

Następnie odwiedziliśmy Hiszpanię. Ograniczenia covidowe były tam dla nas najbardziej sprzyjające, czytaliśmy, że Hiszpania otwiera się na turystów. To, co z pewnością trzeba opisać, jest oczywiście Barcelona. Jeśli jest się w jej okolicy- to trzeba ją zobaczyć. Nauczeni lekcją z Monako, że dla naszego autka nie ma za bardzo miejsca w dużych miastach, a jeśli nawet i by było- to bardzo drogo, zdecydowaliśmy się na kemping pod Barceloną. Zostaliśmy w nim na noc, i z rana pojechaliśmy autobusem do samego centrum Barcelony. Z wszelkimi większymi miastami polecamy właśnie takie rozwiązanie- dojeżdżamy wieczorem na camping pod miastem, nocujemy i z rana wyruszamy na całodniowe zwiedzanie miasta. Nie martwimy się o parking i o bezpieczeństwo kampera. Poruszamy się komunikacją miejską, która w większych miastach i obok nich jest zawsze dobrze rozwinięta.

Pierwszy rzut- Sagrada Familia. Barcelona jest bardzo dobrze rozbudowana komunikacyjnie, ma świetnie poprowadzoną linię metra, którą można dojechać do najważniejszych punktów miasta. Metrem właśnie dojechaliśmy pod Sagradę Familię. Świątynia robi wrażenie, czuć jej wielkość stojąc u jej podnóża. Wszystkie detale architektoniczne zwracają na siebie uwagę i nie sposób wyłapać ich znaczenie od razu. Niestety była ona zamknięta dla turystów z powodu pandemii, więc pozostało nam podziwiać ją tylko z zewnątrz. Oczywiście mieliśmy w załodze fana futbolu, więc trzeba było również zobaczyć Camp Nou. Niestety mieliśmy pecha i do tego- akurat w dzień, kiedy byliśmy w Barcelonie stadion był zamknięty. Pozostało nam jedynie zobaczenie go z zewnątrz.

Hiszpania zaskakuje na każdym kroku i naprawdę potrzeba bardzo dużo czasu, aby ją porządnie zwiedzić. My sobie ustaliliśmy, że zobaczymy też Rondę. Miasto przez kilka wieków znajdowało się pod rządami Arabów. Z tego okresu zachowało się kilka unikalnych zabytków i konstrukcji. Ronda znana jest też z ważnych rodów uczestniczących w korridzie, czyli w walkach byków. To właśnie tutaj powstały aktualne zasady tych zawodów. Dalej po Rondzie odwiedziliśmy Setenil de las Bodegas, czyli miasto z mieszkaniami i restauracjami schowanymi pod skałą.

Gibraltar

Na Gibraltar zajechaliśmy pod sam koniec dnia, gdy rozpoczął się niesamowity zachód słońca. Promienie słoneczne odbijały się od wody tworząc niesamowity, kolorowy efekt. Po tak cudownym przywitaniu nas wiedzieliśmy, że jutro będzie równie piękne.

Następny dzień rozpoczęliśmy od śniadania oraz przekroczenia granicy hiszpańsko-gibraltarskiej. Przejście graniczne było kontrolowane, a strażnicy sprawdzali dowody osobiste z odległości kilku metrów. Wyglądało to tak, że nie zwalniając, machaliśmy dowodem w ich kierunku i już po kilku sekundach byliśmy w innym kraju. Pierwsze wrażanie nie jest najlepsze. Powitały nas wysokie bloki, rusztowania oraz średnio pasujące akcenty Wielkiej Brytanii, tj. czerwone budki telefoniczne i stojące z boku, na parkingu piętrowe autobusy. Przed zwiedzaniem warto zainstalować aplikacje Gibraltar Upper Rock Paths, w której znajdziecie szczegółowe informacje o szlakach oraz atrakcjach na skale Gibraltarskiej. Można również zakupić w automacie mapę turystyczną za 1 euro. Całe piękno Gibraltaru to skała. Żeby dobrze ją zwiedzić, trzeba poświęcić na to cały dzień i z pewnością ubrać porządne buty, co do których mamy pewność, że nas nie zawiodą. Wstęp do Narodowego Parku kosztował nas 13 funtów od osoby dorosłej. Dzieci poniżej 5 roku życia mają wstęp za darmo. Nasza 6-letnia córka miała wstęp za darmo, dzięki przemiłemu panu, który z uśmiecham stwierdził, że dzisiaj ma 5 lat.
Maj to świetna pora na zwiedzanie tak ciepłych terenów- (w końcu do Afryki mieliśmy już tylko rundkę promem) powietrze było jeszcze do zniesienia nawet w południe. Na terenie skały jest kilka szlaków, które się ze sobą łączą i można je sobie dobrać w zależności od upodobań. My postanowiliśmy połączyć je wszystkie- zaczęliśmy od historycznego, potem był przyrodniczy i na samym końcu wyszliśmy na spotkanie z małpami. Wciąż widać było znaki ostrzegawcze, aby się do nich nie zbliżać, ponieważ są one złodziejkami- kradną jedzenie z toreb i plecaków. Nie wolno też ich dokarmiać. Małpki na pewno były urocze i stanowią niewątpliwie dużą atrakcję- no bo w końcu gdzie całkowicie na wolności i to jeszcze w Europie, można je spotkać? Tylko na Gibraltarze.

Portugalia

Niestety czas nas gonił, a miejsc do zwiedzania było wciąż dużo. Ogólną dewizą naszego głównego kierowcy Michała było „Jesteśmy spóźnieni, musimy już jechać”, więc posłusznie się go słuchaliśmy. Pakowaliśmy wszystkie rzeczy do kampera i jechaliśmy dalej. Z Gibraltaru pojechaliśmy prosto do Portugalii, żeby zobaczyć piękne jej wybrzeża i może choć jeden dzień poleżeć na plaży.

Wybraliśmy plażę Praia do Carvalho, do której schodziło się po schodkach wykutych w skale. Nieopodal tej plaży znajduje się też Benagil Caves, czyli jaskinie na plaży, które naprawdę robią wrażenie.

Skoro byliśmy już w Portugalii, to trzeba było zobaczyć również jej stolicę- Lizbonę. Jeśli mamy być szczerzy- nie była ona aż tak spektakularna, jak nam się wydawało. Co chwilę zaczepiani byliśmy przez ludzi, którzy chcieli sprzedać nam swoje wycieczki po mieście. W Lizbonie najpopularniejszy jest żółty, malutki tramwaj, który kursuje po mieście. Oprócz tego jest kilka zabytków, które nie zrobiły na nas wrażenia.

Po Lizbonie pojechaliśmy do Porto, aby zwiedzić miasto i przy okazji kupić słynne wino z tego miasta. Porto jest winem bardzo słodkim, wzmacnianym spirytusem. Jego cena zależy oczywiście od wieku. Im starsze tym bardziej też smakuje beczką, co jest uznawane przez znawców za zaletę. W przypadku Porto jak i wcześniej Lizbony spaliśmy w campingach pod miastami i z rana jechaliśmy zwiedzać miasto. Porto leży nad Oceanem Atlantyckim i rzeką Douro. Temu miastu nazwę zawdzięcza cała Portugalia a oznacza ona, jak można się łatwo domyślić, „port”.

Hiszpania- klify, czyli 2 najlepsze miejsca, w których byliśmy:

Playa de As Catedrais

W dosłownym tłumaczeniu – “Plaża Katedr”. Nazwa wzięła się od skalnych łuków przywodzących na myśl wnętrze świątyni. Jeżeli traficie na odpływ, będziecie mieć szansę przespacerować się ich przesmykami. Mimo że nam się nie poszczęściło, zielone klify, majestatyczne skały wyłaniające się z wody i szum kłębiących się fal, głęboko zapisały się w pamięci.

Bufones de Pría

Kolejne klify, ale spokojnie – tym razem w zupełnie innym wydaniu. Tutaj natura funduje nam niecodzienny spektakl – poprzez naturalnie wydrążone tunele, przy wzburzonym morzu woda wylatuje na powierzchnię w formie małych gejzerów. Do tego z wysokich klifów możemy obserwować monumentalne skały i fale targane wiatrem. Krajobraz przypomina rozsławione w Irlandii Klify Moheru, lecz co zaskakujące – hiszpańska piękność to wciąż niszowa atrakcja.

Francja

We Francji postanowiliśmy zobaczyć jedno z 3 najbardziej odwiedzanych miejsc z tego państwa, czyli Mont Saint Michel.

Mont Saint-Miche – opactwo św. Michała położone na granitowej wyspie, pnące się na wysokość 78 metrów. Na miejscu mieliśmy okazję przekonać się, że jest to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc we Francji. Pomimo pandemii były tam tłumy turystów. Przed udaniem się w to miejsce warto pamiętać o kilku rzeczach:

  • Sprawdzić prognozę pogody, godzinę przypływu oraz przewidywaną wysokość wody
  • Płatny parking dla kamperów znajduje się w miejscowości La Caserne, około 2,5 km od opactwa (koszt 18,60 €/za 24h)
  • Z parkingu na wyspę można dostać się pieszo lub autobusem (koszt biletu jest w cenie parkingu)
  • Odradzamy zwiedzanie tego miejsca z dziecięcym wózkiem, ze względu na tłumy turystów i dużą ilość schodów

Wzniesione jako pierwsze, wschodnie skrzydło podzielone zostało na trzy kondycje, odpowiadające drabinie społecznej. Na pierwszej kondygnacji rozdawano żywność ubogim. Piętro wyżej przyjmowano władców i możnych, a na samej górze modlili się mnisi. W skrzydle zachodnim toczyło się życie codzinne klasztoru. W roku 706 biskup Aubert z Avranches wzniósł Mont Saint-Michel na mało dostępnym skrawku lądu sanktuarium Archanioła. Opactwo pełniło również rolę więzienia. Ludwik XII umieszczał tam swoich wrogów. Na potrzeby królewskiego więzienia zainstalowano tu żelazne klatki, służące do czasów Franciszka I.

Mont Saint-Michel jest urokliwym miejscem pełnym ciekawych historii. Nic dziwnego, że jest to jedno z najczęściej fotografowanych obiektów we Francji.

Byliśmy również w Passage du Gois.

Passage du Gois, czyli droga, która dwa razy dziennie znika pod wodą. Wielu turystów przyjeżdża specjalnie w to miejsce, aby z niej skorzystać, choć część ostrożnych kierowców omija ją. Odbywał się na niej także wyścig Tour De France. Wzdłuż drogi znajdują się także wieżyczki ratownicze, na której mogą schować się turyści złapani przez nagły przypływ. To rozwiązanie uratowało życie wielu podróżnym jednak nie dało rady uratować ich samochodów, które tonęły pod ok. czteroma metrami wody.

Droga przyciąga również wielu osób poszukujących seashell, zwłaszcza po małych pływach wiosennych, gdy duże piaszczyste przestrzenie są otwarte, bogate we wszelkiego rodzaju małżach. Miejscowi biorą wiadra, łopaty, kosze i zbierają skorupy, krewetki i ostrygi.